Boonlake

Mój kolega postanowił kiedyś, że wybuduje dom.

  • Masz ekipę budowlaną? – Zapytałem.
  • Nie. Z tatą będziemy mury stawiać.
  • A znasz się na tym? Pracowałeś w budowlance?
  • Kupiłem książkę.

I dumny pokazał mi kolorowy przewodnik “Jak wybudować dom w miesiąc”.

 

W Boonlake wybudujesz dom. I to nie jeden. Co prawda gra trwa krócej niż miesiąc, ale jak ją skończysz będziesz mieć wrażenie, że minęło całe pokolenie. Zapraszam na prerie Stanów Zjednoczonych.

 

Dziki, czy nie dziki?

 

Boonlake jest obszarem, gdzieś w Ameryce Północnej, który został opuszczony przez mieszkańców, a Ty możesz go teraz na nowo osiedlić. Ciężko określić w jakim czasie dzieje się gra, ale ja czułem się jak pionier z XIX wieku, który na wozie zaprzężonym w woły przyjechał, by zająć kawałek ziemi i znaleźć tu szczęście i spokój. 

W Boonlake wszystko przypomina dziki zachód. Są kowboje, bydło, budynki zbite z desek, kościół, saloon i niezamieszkałe tereny przecięte wstęgą rzeki. Zupełnie jak w Great Western Trail – innej grze tego samego autora. Najwyraźniej Aleksander Pfister lubi krówki. Dobrze się składa, bo Lacerta też 🙂

 

 

Belki w oku

 

Boonlake jest rasową eurogrą. Występuje tu sporo mechanizmów, które wzajemnie się zazębiają. Nie chcę opowiadać o wszystkich, bo zanudziłbym Cię na śmierć. Skupię się na dwóch najważniejszych: belkach akcji i spływie rzeką.

Kiedy nadchodzi Twoja kolej musisz wybrać jeden z żetonów akcji. Mają podłużny kształt , dlatego nazwałem je belkami. Każda belka wymaga wykonania trzech czynności: najpierw czarujesz kartami, potem robisz akcję główną, na końcu akcję poboczną. 

Zaczynasz od kart. Na belce masz określone jakiego rodzaju kartę możesz sprzedać lub wyłożyć. Karty przedstawiają budowle i mieszkańców, którzy pomagają w rozwoju regionu. Jeśli decydujesz się na sprzedaż, zazwyczaj zarobisz dwie monety, jeśli chcesz wystawić kartę, musisz zapłacić. Koszt to surowce i monety, średnio 5 – 10. Widzisz więc ile kart będzie trzeba poświęcić, żeby wystawić choć jedną. A każda karta jest wartościowa i ciągle dochodzą nowe, więc czeka Cię sporo wyborów.

Kolejny krok to akcja główna. Możesz odkrywać nowe tereny, możesz budować na tych terenach domy, rozbudowywać je do stolic, wypędzać bydło na pastwiska, zatrudniać robotników, którzy te wszystkie prace wykonają. Możesz podreperować budżet lub zainwestować w zasuwy. Zasuwy są odrębnym mechanizmem z własną miniplanszą, im szybciej je wykupisz, tym częściej przyniosą Ci zyski. Każda akcja główna daje jakieś nagrody. Czasem większe, czasem mniejsze, ale warto mieć plan, jak te nagrody spożytkować. Tylko, że sytuacja na planszy często się zmienia, więc plan też często będziesz zmieniać.

Ostatnią czynnością w turze jest akcja poboczna, która jest słabszą wersją akcji głównej. Wykonujesz ją przeważnie razem z innymi graczami.

 

 

Parostatkiem w piękny rejs.

 

Na końcu tury wyruszasz w rejs swoim statkiem. Statek płynie w dół rzeki, a odległość jaką pokona uzależniona jest od belki akcji jaką wybrałeś. Jeśli decydujesz się na popularne akcje, daleko nie popłyniesz. Jeśli weźmiesz belkę, której nikt od dawna nie wybierał, Twój statek może spłynąć daleko w dół. Może, nie musi. Dystans zależy od Ciebie. Kiedy któryś z okrętów przekroczy tamę dochodzi do punktowania. Takich punktowań jest w grze cztery, a po ostatnim kończy się zabawa, liczycie punkty i wyłaniacie zwycięzcę.

 

 

Epopeja

 

Boonlake nie jest dla każdego. Gra zawiera dużo zasad i sporo ikon, które warto pamiętać. Instrukcja jest dobrze napisana, a ikonografia bardzo czytelna. Zasady również, jak dla mnie bardzo intuicyjne. Gdybym po dłuższej przerwie miał usiąść do Boonlake, to główne mechanizmy wciąż pamiętam. Tylko szczegóły muszę sobie przypomnieć. Gra jest dość długa, partia w pełnym składzie, z tłumaczeniem zajęła mi 3-4 godziny i wymagała pełnego zaangażowania. Niestety nie wszystkim to odpowiadało. Niektórzy gracze przerwali rozgrywkę, uznając że poziom zależności jest dla nich zbyt wysoki. Tu trzeba ciągle analizować nowe rzeczy i szukać najbardziej optymalnego planu. Ciągle, nie tylko w swojej turze.

Mechanizm akcji pobocznej jest genialny, bo angażuje wszystkich graczy. Kiedy wybieram belkę akcji, pozostali już widzą, co będą robić za chwilę, więc mogą się spokojnie zastanowić. I wszyscy są cały czas w grze. Nie ma grzebania w komórce czy wychodzenia na siku. Cztery godziny, pamiętaj! Odpuść sobie piwo, chyba, że masz dobry pęcherz.

 

 

Życie jak rzeka

 

Długość gry jest uzależniona od mechanizmu spływu. Głównie dlatego, że gracz sam wybiera jak daleko chce popłynąć, a zazwyczaj gracze płyną powoli. Bo chcą rozbudować miasta, wystawić więcej kart, zdobyć surowce. Po co się spieszyć? Będę leciał do przodu jak wariat, a pozostali spokojnie nabiją punkty. Gdyby spływ rzeką wymuszał pokonywanie określonych odległości gra byłaby szybsza, ale nie taki był zamysł autora. Aleksander Pfister jest doświadczonym twórcą i jestem pewien, że od początku projektował grę długą, w której stopniowo gracze rozwijają swoją infrastrukturę. Dlatego jest tu tak dużo mikromechanizmów.

 

 

Kołdra po młodszym bracie

 

Na koniec jeszcze uwaga o klasycznym dla euro gier syndromie krótkiej kołderki. Oczywiście w Boonlake zetkniesz się z nim wielokrotnie. Na początku brakuje pieniędzy i surowców, jak już je zdobędziesz zaczyna brakować pracowników, jak masz ludzi, kasę i zasoby, brakuje wolnych parceli, bo wszystko już zabudowane. I trzeba kombinować, połatać dziury, związać koniec z końcem i popchnąć biznes do przodu. Ciągle. Jak w życiu.

 

 

Kiedy i z kim zagram w Boonlake

 

Będę szczery, do gry nieczęsto usiądę. Jest długa, wymaga poświęcenia całego wieczoru i odpowiedniego towarzystwa. Musisz mieć przy stole zaprawionych w bojach eurograczy. Ci poczują się jak ryby w wodzie, gdy zobaczą ogrom możliwości. Żeby się dobrze bawić przy Boonlake trzeba akceptować konieczność ciągłego dostosowywania strategii do zmiennej sytuacji. Kiedy kończyłem grę byłem zmęczony tak, jakbym miasto własnymi rękami wybudował. I chociaż nie wygrałem ani razu, to było przyjemne zmęczenie. Bo zrealizowałem swój plan ponad normę. Stałem nad planszą, patrzyłem ile udało mi się dokonać i miałem poczucie dobrze spełnionego obowiązku. 

Za to uczucie i pudło wypchane po brzegi komponentami warto wydać 160 zł.

 

Dziękuję wydawnictwu Lacerta za podesłanie gry stowarzyszeniu Gambit.

Jeśli podoba Ci się to co robię, polub gambitowy profil na facebooku i instagramie. Będziesz miał dostęp do bieżących informacji, bo publikuję krótkie notki niemal codziennie.

A jeśli będziesz w Gliwicach, wpadnij zagrać. Każda środa, od 17.30 w centrum GCOP przy ul. Studziennej 6.