Jak poznałem Ignacego

Dzisiaj recenzji nie będzie. Jako, że na blogu mogę pisać felietony, opowiem Wam jak poznałem Ignacego Trzewiczka.  Historia jest dosyć zabawna i idę w zakład, że Ignacy nie pamięta, kiedy zawarliśmy znajomość. Ale zacznijmy po kolei.

Oto co na temat Ignaca pisze wikipedia:

Ignacy Trzewiczek ur. 23.09.1973 r. – twórca, wydawca i popularyzator gier RPG, karcianych i planszowych. Początkowo pisał artykuły i przygody do gier fabularnych, najpierw dla czasopisma Magia i Miecz , potem jako redaktor naczelny nieistniejącego już dwumiesięcznika „Portal” . W roku 1999 stworzył Wydawnictwo „Portal” , które później wydało takie produkty jak gry RPG Neuroshima , Monastyr , gra karciana Zombiaki, jak również magazyny „Gwiezndy Pirat” oraz „Świat Gier Planszowych”. Nie był jedynie wydawcą, ale także autorem wielu z tych produktów, współtworzył m.in. polską Nową Falę RPG. W późniejszych latach skupił się na projektowaniu gier planszowych, niektóre z nich były wielokrotnie nagradzane za granicą. Oprócz tego organizuje między innymi cykliczne spotkania z grami planszowymi „Pionek” w Gliwicach, a dawniej konwent Dracool.

Zaraz obok notki znajdują się zdjęcia , a na jednym z nich (zamieszczam je tutaj) oprócz Ignacego jest też sierotka w brązowej koszulce. Ja, ja! Ten obok zdziwiony to Kwiatosz. Zdjęcie pochodzi z drugiego konwentu Pionek, kiedy to Ignacy prowadził słynny konkurs wiedzy (przejęty później przez Wojtka „WC” Chuchlę). Konkurs był tak trudny (albo uczestnicy tacy kiepscy), że odpowiadaliśmy zbiorowo. Zabawy było tyle, że wiadrami dało się wynosić.

Rozgadałem się, a czas przejść do sedna. Gdzieś w okolicach roku 2000 -2001 zahaczyłem się w lokalnej rozgłośni radiowej w okolicach Gliwic. Radio, sponsorowane przez Prezydenta Miasta, przechodziło delikatny kryzys. Odszedł głównodowodzący, a wraz z nim część załogi. Ci co zostali, musieli załatać dziury i tak zaproponowano mi ciekawą pracę bez wynagrodzenia. Oczywiście, że się zgodziłem,  co tam kasa, przecież powszechnie wiadomo, że laski lecą na radiowców.

Razem z kumplami wymyśliliśmy słuchowisko z tekstami z dziedziny fantastyki. Postanowiliśmy krzewić wśród Ślązaków przekonanie, że fantastyka jest dziedziną literatury równie dobrą, co każda inna. Z tą wzniosła myślą udaliśmy się do… Portalu. Ignacy i jego ówczesna ekipa skupiali się wtedy na wydawaniu gier RPG i magazynu „Portal”. Siedziba wydawnictwa mieściła się w centrum Gliwic, na poddaszu jednej z kamienic. Pierwsze co mi przyszło na myśl po wejściu – nie jest im tu za ciasno? Skośne sufity, upchnięte pod tymi skosami biurka, jedno, może dwa okna i masa ludzi. Ludzi przy biurkach, ludzi stojących, wychodzących i wchodzących. Jak w metrze. Ignacy entuzjastycznie podszedł do pomysłu słuchowiska i dał nam dwa teksty, które miały się ukazać wkrótce w „Portalu”. Był to wywiad z Feliksem W. Kresem i opowiadanie Pilipiuka o Jakubie Wędrowyczu. Po złożeniu nagrania mieliśmy się z Ignacym spotkać i omówić kwestie formalne.

Nigdy do spotkania nie doszło. Wzięliśmy na tapetę test Pilipiuka i nagrywaliśmy go cała sobotę. Mieliśmy w ekipie dźwiękowca, który po każdym dublu powtarzał – chłopaki, nie było czysto. Dostawaliśmy szału, szukając sposobu na wyczyszczenie dźwięków z tła. Chowaliśmy się z mikrofonem pod kocem i tam zlani potem, po raz n-ty czytaliśmy ten sam tekst. W kółko. Znienawidziłem Jakuba Wedrowycza.

Poddaliśmy się. Słuchowisko nigdy nie zostało nagrane. Ze wstydu nie poinformowałem Ignaca o klęsce. I właściwie wstyd mi do dzisiaj. Po sześciu latach od przygody z radiem przeczytałem na portalu gry-planszowe krótką notkę o konwencie Pionek. Poszedłem, mając nadzieję, że Ignacy mnie nie pamięta. Nie pamiętał, albo udawał, że nic się nie stało. Zdjęcie z tego konwentu widzicie wyżej.

Wydawnictwo Portal znacznie się zmieniło od tamtej pory. W 2001 planszówkami jeszcze się nie zajmowano. Początek millenium był dla Portalu okresem przejścia jednego w drugie. Ignacy siedział mocno w RPG, ale rozpoczynał przygodę z karciankami (Gody, Zombiaki, Saloon,  czy Spadamy). Pierwsza planszówka – pamiętna Machina pokazała się w 2001. Chwyciło, ludziom się podobało. Igancy szedł za ciosem, wypuścił serię „dobra gra”, czyli tanie gry planszowe wydane niskim kosztem. Jak to wyglądało w praktyce? Tekturowe pudełka i tekturowe elementy, drewna brak – oszczędność kosztów, grafika czarno-biała, koloru brak – oszczędność kosztów, wszelkich komponentów, typu pionki, czy kości brak – oszczędność kosztów. Co w zamian? Maksymalnie niska cena. W serii wyszły Glik, Light speed, Machina II, Atomuuwki… więcej nie pamiętam. Czy się przyjęły na rynku? Chyba średnio. Okazało się, że ludzie wolą jednak dopłacić więcej i dostać pełnokrwistą grę w ładnym pudełku. Trzewik, Moracz i załoga zdobywszy tą cenną wiedzę wydali zatem w 2006 roku Neuroshimę Hex. Gra okazała się strzałem w dziesiątkę. Od lat cieszy się popularnością, doczekała się wielu edycji, rozszerzeń, dodatków i gier wydanych w tym samym uniwersum. Potem poszło. Portal przerzucił się na planszówki. Sami wiecie drodzy czytelnicy, że nie była to jasna i prosta droga, bo przy kolejnej wydawanej grze fora internetowe huczały na temat źle napisanych instrukcji lub braku elementów. Ignacy czytał, przepraszał, poprawiał i wyciągał wnioski. Gdzie Portal jest dzisiaj? Myślę, że u szczytu formy. Wydają dobre gry, zdobywają szturmem rankingi BGG, gry Portalu sprzedają się w coraz szerszych kręgach poza granicami kraju. Ignacy oprócz pracy projektanta potrafi też zadbać o dobrą reklamę. Zawsze z przyjemnością czytałem jego artykuły i felietony. Hype jaki nakręcił przed wydaniem Strongholda powinien przejść do historii gier planszowych.

Cóż, nagle więcej się zrobiło w tym felietonie o Portalu, niż o samym Ignacym Trzewiczku, ale drodzy moi, przecież Portal i Trzewiczek, to to samo 🙂

A jak się skończyła moja przygoda z radiem? Hucznie. Ubzdurałem sobie, że Ślązacy mają smutne życie, bo większą jego część spędzają w kopalniach. Razem z kolegami „z łapanki” postanowiliśmy Ślązaków rozweselić. I rozweselaliśmy, podając newsy o rewolucji bikini na plażach Miami, o artyście z Cansas, który rzeźbił w krowiej kupie, rozweselaliśmy robiąc konkurs – jak zaszaleć za dwie stówy w sklepie zoologicznym. I przegieliśmy. Audycji słuchał prezydent, główny sponsor radia. Następnego dnia dostaliśmy zakaz zbliżania się do mikrofonu.

Myślicie, że czegoś mnie to nauczyło? Skąd, czułem się jak Christian Slater w „Więcej czadu”. Na szczęście nie zgarnęła mnie policja.