ROAR! – potwory i spółka

W branży gier dużo się mówi o nowoczesnych planszówkach. Do tej pory nowoczesne oznaczało nowatorskie mechaniki, klimat, aranżacje, nowe elementy, słowem wszystko co odróżniało od chińczyka.

Ale co dzisiaj oznacza termin nowoczesne planszówki?

Coś więcej. Nowoczesność, nawet w dziedzinie gier dla dzieci, oznacza sięgnięcie po technologię.  Domeną naszych czasów stała się łatwość pozyskania i obsługi. Stąd większość dzieci nie ma problemu z obsługą komórek, czy tabletów. Nic dziwnego, że wydawcy planszówek coraz częściej sięgają po elektroniczne wspomaganie.

Najwyższy czas przestawić bohatera niniejszej recenzji –  Roar! – planszowa hybryda, która do zabawy potrzebuje aplikacji. Wyobraźcie sobie instytut naukowy, gdzie prowadzone są badania nad potworami. I wyobraźcie sobie, że monstra wydostały się na wolności i buszują po mieście.

Niezły pasztet, co nie?

Wbijcie się zatem w laboratoryjne fartuchy i ruszajcie na ulice łapać niesfornych podopiecznych.

A jak to wygląda w rozgrywce? Mamy wyraźnie zaznaczone dwie strony konfliktu – jeden gracz kontroluje potwora i usiłuje nastraszyć przechodniów w określonych miejscach miasta,  jednocześnie nie dając się złapać. Pozostali gracze kierują poczynaniami trzech naukowców. Ich zadanie jest proste: wytropić i złapać pupila, lub nie dopuścić, by zrealizował swój plan zanim czas się skończy.

Areną zmagań jest miasto. Całkiem spore miasto, które tętni życiem. Jest tu dworzec, zoo, cyrk, stadion, szkoły, place zabaw, parki, sklepy, teatr, parkingi, szpitale, place budowy i fontanny.

Potwór porusza się po ulicach, a żeby nie było mu zbyt  łatwo, musi odwiedzić kilka miejsc, gdzie napędzi stracha przechodniom. Jeśli nie zostanie złapany – wygra. Żetony naukowców ustawiane są w rogach planszy, następnie gracz uruchamia specjalną aplikację na tablecie lub komórce. Ustawiając odpowiednio kamerę na ekranie pojawi się plansza. Dzięki specjalnym kodom żetony naukowców szybko nabiorą trójwymiarowości. Najważniejszy i najbardziej chwytliwy bajer gry, to potwór. Ujawnia się tylko na ekranie po przeskanowaniu miasta. Potwór macha łapą, rusza się i ryczy. Sam w sobie jest atrakcją, którą można obserwować ustawiając kamerę pod różnymi kątami. Na ekranie pojawiają się również zielone punkty określające jak daleko potwór może dojść. Po przejściu do miejsca docelowego, zaczynają dobiegać dźwięki charakterystyczne dla otoczenia. Jeśli potwór stanie koło zoo, parkingów i fontanny gracze usłyszą odgłosy zwierząt, samochodów i plusk wody. I to zadanie dla naukowców. Po pierwsze muszą się wsłuchać we wskazówki i za sprawą żetonów zaznaczyć na planszach namierzania odpowiednie dzielnice. Po drugie, naukowcy muszą odnaleźć na planszy skrzyżowanie, przy którym występują wspomniane miejsca. Czasami takich skrzyżowań jest kilka, trzeba któreś wytypować i ruszyć w pościg za potworem. Stwór  ma większy zasięg ruchu, z kolei naukowców jest więcej. Badacze usiłują otoczyć stwora, a on usiłuje się wymknąć. Zabawa w kotka i myszkę. Roar! wbrew pozorom nie jest grą dla małych dzieci. Sugerowany wiek, to 7+ i jest bardzo dobrze dobrany. Młodsze dzieci nie potrafią jeszcze dobrze dedukować, bo Roar! to zabawa dedukcyjna.

Co fajnego?

  • Aplikacja jest integralną częścią gry, co zdecydowanie podbija atrakcyjność produktu. To już nie gadżet dodany na siłę. Bez tabletu, czy smartfona nie pograsz.
  • Temat jest na czasie (Potwory i spółka, Potwory kontra Obcy). Gracz szybko identyfikuje się ze światem gry.
  • Plansza jest dwustronna. Fantastyczny pomysł. Z jednej strony czysto schematyczna mapa, gdzie symbole i kolory pozwalają łatwo odnaleźć się w topografii miasta. Druga strona planszy to szaleństwo ilustracyjne Tomka Larka. Miasto z masą szczegółów – samochody, drzewa, budynki, czego tam nie ma! Każdy chce od razu grać na tej właśnie planszy, a jest zdecydowanie trudniejsza. Odnalezienie właściwego skrzyżowania wymaga dodatkowej koncentracji.
  • Łatwe i proste zasady. W papierowej wersji jest wszystko czarno na białym. W aplikacji znajdziemy dodatkowy samouczek, który krok po kroku pokaże jak grać.
  • Do wyboru są aż trzy potwory, a każdy posiada zdolność specjalną. Zzap zagłusza, Blub przemieszcza się kanałami, a Coco przelatuje nad naukowcami. Naukowcy również mają różne umiejętności: doktor może szybko przemieszczać się między szpitalami, badacz dzięki aparaturze nasłuchowej może wskazać kierunek, w którym szukać potwora, a chemik rozpylając specjalną miksturę może odciąć stworowi drogi ucieczki. Opcje specjalne wprowadzają urozmaicenia do gry, jednak mam wrażenie, że niektóre są lepsze od innych.
  • Pomysł na grę i wykorzystanie tabletu/komórki daje dużo frajdy. Dziesięciolatki wyrywają sobie narzędzie z rąk i są żywo zainteresowane wszystkim co się dzieje na ekranie.
  • Układ dzielnic na planszy jest całkiem nieźle przemyślany.
  • Do dyspozycji jest 5 misji o zróżnicowanym poziomie trudności. Dodatkowo każda misja posiada własne oceny (1 -3 gwiazdek), więc można wymaksować wyniki!
  • Szybka rozgrywka – zrobienie misji zamyka się w 15 – 20 minutach i zazwyczaj rozgrywa się kolejną, tak naturalnie, z marszu. Nikt specjalnie nie protestuje, tylko gracze kłócą się kto teraz będzie trzymał tablet.

Co fajnego mniej?

  • Jest to gra dwuosobowa. Mimo, że na pudełku napisano liczba graczy 2-4, w trakcie gry odkryjemy dwie wyraźne strony konfliktu, o czym pisałem wyżej. Naukowcy pracują wspólnie i ich działania opierają się na kooperacji. Na planszy zawsze jest trzech jajogłowych, niezależnie ilu graczy będzie ich kontrolować.  Osoby o zdolnościach przywódczych mogą szybko narzucić innym swoje zdanie, stąd moja opinia, że gra  ma charakter dwuosobowy.
  • Najlepiej bawi się ten co trzyma tablet/smart fon. Obserwowanie potwora, skanowanie planszy, odpalanie zdolności daje mnóstwo frajdy, zwłaszcza nastolatkom. Grający badaczami co prawda muszą słuchać, zgadywać, planować i właściwie mają więcej zadań, ale cóż z tego? Każde dziecko chce zaglądać w ekran. Niestety urządzenie może obsługiwać tylko osoba sterująca potworem (bo cały czas widać go na ekranie). Gdyby chociaż naukowcy mogli zeskanować swoje piony po ruchu (potwór musiały znikać w ich turze), dawałoby to graczom kontrolującym jajogłowych przynajmniej małą frajdę.
  • Czasem coś niespodziewanego zakłóci rozgrywkę. Przydałby się tryb ponownego odtwarzania dźwięków.

Cena

No dobrze, a co jak już miną pierwsze zachwyty? Jak oswoimy się z atrakcyjną formą? Czy treść okaże się równie zjadliwa? Roar! wcale nie jest łatwą grą, jak można przypuszczać po okładce. Plansza została dość dobrze zaprojektowana. Są tam miejsca charakterystyczne jako zoo, stadion czy dworzec oraz lokacje popularne, często występujące: parkingi, place budowy czy parki. Zazwyczaj potwór do zrealizowania misji potrzebuje odwiedzić miejsca charakterystyczne, gdzie łatwo go namierzyć. Potem musi się sprytnie schować wśród lokacji popularnych i wyprowadzić badaczy w pole. Przy pierwszej turze ciężko określić położenie stwora, ale od czego specjalne zdolności naukowców. Problem w tym, że tur mało, a czas działa na niekorzyść uciekiniera. Dlatego grający potworem musi się nieźle napocić i nagimnastykować umysł, by przemknąć między naukowcami i jeszcze zaliczyć odpowiednie lokacje. Jest pięć misji o różnym stopniu trudności, przy czym grający potworem ma coraz bardziej pod górę. Albo czasu mniej, albo dzielnic do odwiedzenia więcej, albo jedno i drugie. Tu w sukurs potworowi przychodzi mechanizm odsłuchiwania dźwięków. Początkujący naukowcy jeszcze się mylą, źle typują,  nie połapią, że jeśli obok siebie są dwie identyczne dzielnice, to dwa dźwięki zleją się w jedną całość. Gorzej, gdy badacze mają już spore doświadczenie i nie popełniają błędów na etapie namierzania. Wtedy grający potworem piszczy cienko. Gra daje wyzwanie dla intelektu, zarówno jednemu, jak i drugiemu rodzajowi graczy.

Roar! Dostaniecie za około 80 zł. W pudełku oprócz planszy jest 21 żetonów różnego rodzaju, 3 plansze namierzania i pion zaznaczający upływający czas. Niby niewiele, ale jeszcze jest aplikacja na Androida lub iOS. I aplikacja właśnie sprawia, że cena gry jest uczciwa. Apkę można ściągnąć za darmo z Google Play lub Apple Store.

Roar! łączy stare z nowym. Łapanie zbiega z wykorzystaniem technologii wprowadza rozgrywkę w nowy, atrakcyjny wymiar. Dzieciaki, te starsze gra od razu przyciąga. I zmusza do słuchania, planowania, dedukcji i kooperacji. Warto mieć taki gadżet w domowej bibliotece.

grę do recenzji przekazało wydawnictwo Trefl